Sylwia Sowińska (z d. Benkowska)

 

Migawki ze szkolnej (peerelowskiej) ławki

Kiedy człowiek jest w wieku 7-15 lat wszystko się kręci wokół szkoły, szkolnych obowiązków, szkolnych przyjaźni i miłości, szkolnych konkursów, zawodów…

Osiem lat spędzonych w „podstawówce” to czas, który trwale zapisuje się w pamięci, na całe życie. Dzisiaj z wypiekami na policzkach i uśmiechem na twarzy wracam do lat 1977-85, kiedy byłam uczennicą Szkoły Podstawowej nr 2 im. Hugona Kołłątaja w Czarnkowie.  A było to tak…

 

Ulubione?  (wymarłe) przedmioty…

Zajęcia praktyczno-techniczne oddzielnie dla dziewcząt i chłopców. Dziewczyny ubrane w kolorowe fartuszki pichciły różne, szczególnie słodkie, przekąski, np. czekolada z mleka w proszku na blaszce do ciasta, oponki z serka homogenizowanego, ciastka z płatków owsianych. Pychota! Oczywiście trzeba było poczęstować wychowawców i chłopaków z klasy.

Przysposobienie obronne – oprócz teorii, np. kucia na pamięć stopni wojskowych, także musztra, strzelanie z KBKS-u, ćwiczenia w zakładaniu maski p-gaz na rozkaz: „Maskę włóż!”. Niejeden miał problem naciągnięcia tej obrzydliwej sztywnej, zielonej gumy na głowę. Obowiązkowy język rosyjski – rosyjski alfabet, podstawy gramatyki i oczywiście „ruskie” wiersze i piosenki. Kto dziś nie pamięta tego refrenu: ”Pust wsiegda budiet  sonce…”?

 

A między lekcjami…

Zbawienny dzwonek – głośny elektryczny (chyba, że nastąpiła przerwa w dostawie prądu, co zdarzało się dość często, wówczas zastąpiony ręcznym gongiem energicznie wymachiwanym przez woźnego) – setki stóp żwawo wybiegały na boisko. Jedne, żeby poskakać zbiorowo przez skakankę  w rytm rymowanki: „Szedł chłop – zrobił krok, szła baba – skakała jak żaba, szedł synek zrobił młynek…” itd. Inne, aby dokończyć zabawę w kopertę, chłopa lub kolejną rundę rzucania pieniążkami do dołka lub murka. W razie deszczu obowiązkowe spacery grzecznie para za parą wzdłuż korytarza, tylko w jednym kierunku. Zimą najlepszą rozrywką było ślizganie się na zrobionej prędko ślizgawce, do której ustawiał się długi ogonek. Oj, niejedna ręka czy noga ucierpiała podczas upadku na takiej ślizgawce.

 

Dyscyplina to podstawa…

Dyscyplina na wysokim poziomie, a żeby ją utrzymać, czasami potrzebne były kary.  Najbardziej zapadły w pamięć kary cielesne: „kokos”, czyli uderzenie pięścią w głowę, ciągnięcie za pejsy – oczywiście zarezerwowane dla chłopaków – czy uderzenie drewnianą linijką lub wskaźnikiem w otwartą dłoń. Oj, piekło… Do tych szczególnie dotkliwych trzeba zaliczyć stanie w kącie (w młodszych klasach) i wyrzucenie za drzwi.

 

Stylonowych mundurków czar…

Każdy uczeń – od pierwszej do ósmej klasy codziennie obowiązkowo przekraczał próg szkoły w granatowym lub niebieskim „fartuszku” (uszytym z nieoddychającego stylonu) z przypiętym na guziki białym kołnierzykiem i niebieską tarczą szkoły na prawym rękawie. Jedynie kolorowa sobota zwalniała z tego obowiązku i wtedy dopiero można było się pochwalić bluzką lub sweterkiem niestety rzadko nową, częściej po starszym rodzeństwie.

 

Zawartość szkolnego tornistra…

Tornistry w młodszych klasach zapinane na dwie klamry, oczywiście noszone na plecach, kilka koleżanek miały identyczne, bo jak rzucili do sklepu papierniczego albo do „Elki”, to trzeba było brać bez zastanowienia. A w nich podręczniki – twarda okładka, grube kartki najczęściej zszywane (o wiele trwalsze niż klejone), na grzbiecie szare płótno, w środku same teksty bez ilustracji. Zeszyty w szarej lub niebieskiej okładce – wszyscy mieli takie same. W starszych klasach owijane w kolorowe plakaty z czasopism – to było coś! Jeszcze niektórzy pisali wiecznym piórem i wtedy oprócz kolorowych szlaczków, najczęściej robionych ołówkowymi kredkami, notatki „zdobiły” czarne lub niebieskie atramentowe kleksy. W piórniku szaro-buro, chyba że ktoś miał szczęście posiadać rodzinę za granicą, to mógł się poszczycić posiadaniem zestawu 24 kolorowych pisaków i najlepiej jak były dwustronne, tzn. z jednej strony pisak, z drugiej mazak. Po prostu cudo!

 

Szkoła w świątecznym wydaniu…

W życie szkoły na bieżąco wpisywały się różne uroczystości. Te, które pamiętamy tylko ze zdjęć, to na pewno pierwszomajowe pochody. Udział w nich zawsze obowiązkowy w określonym stroju z dodatkowymi socjalistycznymi „gadżetami”. Pamiętam, że w II klasie mieliśmy przebrać się za postacie z baśni o „Czerwonym kapturku”, na 16 dziewczynek było 15 czerwonych kapturków i tylko jedna babcia…. Tradycją były poranne poniedziałkowe apele, na których gromadziła się cała społeczność szkolna w sali gimnastycznej, aby posłuchać komunikatów dyrekcji, a czasami jakichś publicznych imiennych nagan.

Typowe szkolne imprezy, np. rozpoczęcie lub zakończenie roku szkolnego zawsze uatrakcyjniały występy zespołu tanecznego „Kołłątajki”, do którego należały najpiękniejsze i najzgrabniejsze dziewczyny w szkole.

 

Szkolne afery…

Jedne z dość często praktykowanych „szkolnych młodzieżowych działań przestępczych”  to dopisywanie lub poprawianie ocen w dziennikach lekcyjnych. Afera z „najwyższej półki” – spalenie dziennika  przez jedną z klas. Oj, konsekwencje były naprawdę poważne. Całe szczęście, że teraz są elektroniczne dzienniki.

To tylko niektóre z zapamiętanych przez mnie fragmentów szkolnej rzeczywistości przełomu lat 70 i 80 XX wieku. Dla mnie ten czas zawsze będzie się kojarzył z beztroską i szczęśliwą młodością.

 

Sylwia Sowińska

absolwentka SP nr 2 w 1985 roku

obecnie nauczyciel języka polskiego w Publicznym Gimnazjum w Czarnkowie

 

                  

syla2 001t       syla3 001