Agnieszka Raczewska (z d. Wojciechowska)

 

Wspomnienia z „podstawówki”

Wczoraj i dziś

 Odkurzając wspomnienia z „podstawówki„ zapachniało zupełnie, jak wtedy…gumką do mazania…

– Czym, przepraszam?

Dobrze słyszałeś. Hitem były wtedy chińskie gumki do mazania. Co prawda zmazywanie szło im słabo, za to pachniały tak intensywnie, że miało się ochotę je zjeść, co też niektórzy czynili. Ja swoją trzymałam w piórniku na magnes, obowiązkowo chińskim.

Tenisówki również były produkcji made in China, białe do pewnego momentu. Żeby odświeżyć ich biel przed występem na przykład, traktowało się je kredą lub pastą do zębów.

I były jak nowe, przez pól godziny. Radziliśmy sobie sprytnie.

 

FOTY do artykułu agnieszki Raczewskiej (1)

 

Na szczęście podręczniki były polskie. Dostawaliśmy je po uczniach starszych klas. Był taki specjalny moment, kiedy szliśmy je wybierać, pierwszeństwo mięli uczniowie piątkowi, następnie czwórkowi i tak dalej. Niektóre były naprawdę zadbane i nie trzeba było co roku kupować nowych.

No właśnie mamo, zajrzyj na Vulcana, prawdopodobnie jest już wykaz podręczników do kupienia.

– Aż tyle w tym roku?

– Przecież są tam też oprócz podręczników, ćwiczenia do każdego przedmiotu.  

Ćwiczenia to my mieliśmy tylko z geografii, ale za to podwójne, bo własne i te od koleżanki z roku poprzedniego. Naturalnie w celu spisania tego, co ona przepisała od swojej starszej koleżanki, w ramach integracji oraz współpracy. No, w sumie niezbyt jest się czym chwalić, podobnie jak dziś znajomością geografii. Oczywiście przepisywać trzeba było umiejętnie, z dużym zaangażowaniem w naturę przedmiotu, żeby nie oberwać po głowie kredą bądź w gorszym przypadku – pękiem kluczy. Ale lubiliśmy ten przedmiot, gdyż można było uzupełnić, oprócz ćwiczeń, zaległości towarzyskie.

Wyobraź też sobie, że obowiązkowym językiem obcym był język rosyjski. Wszyscy potrafiliśmy pisać cyrylicą ( pismo alfabetyczne służące do zapisu języków wschodniosłowiańskich ), śpiewaliśmy "Pust wsiegda budiet sonce" , z lepszym lub gorszym rezultatem oraz obowiązkowo w czasie wakacji zbieraliśmy „griby i jagody”. Mało kto uczył się prywatnie angielskiego bądź niemieckiego.


 – Nieźle. Aha, mamo na jutro mamy przynieść szczoteczkę, będzie fluoryzacja.

A, pamiętam, my też mieliśmy fluoryzację. Wychodziliśmy na boisko, pani higienistka rozdzielała każdemu słuszne porcje tego paskudztwa, myliśmy zęby i pluliśmy tam , gdzie staliśmy. A jak taki delikwent zapomniał szczoteczki, to nie szkodzi, musiał myć palcem.

Na boisku była nie tylko fluoryzacja. Czasami przyjeżdżała straż pożarna, która w ramach poszerzania świadomości oraz edukacji, organizowała pokaz gaszenia pożaru. Było przy tym mnóstwo piany, w którą, mimo zakazów, udawało się czasem wejść.

Był też czas, kiedy w stołówce podawano nam gorące mleko, z kożuchami oczywiście. Żeby sobie z tym ohydztwem radzić, przynosiło się sitko oraz kakao z cukrem i wtedy można to było przełknąć.

– Dziwne. My to mamy mleko w butelkach z OSM Czarnków i to jeszcze w różnych smakach.

Pamiętam też, jak z niecierpliwością czekałam na poniedziałkowe popołudnie. Miałam wtedy próby Kółka Tanecznego „ Kołłątajki „. Reprezentowaliśmy szkołę i udało się nam nawet zdobyć kilka nagród na przeglądach zespołów tanecznych. Zanim zdobyliśmy fundusze na stroje, szyłyśmy tuniki z tetry, którą farbowałyśmy domowymi sposobami. Ależ lubiłyśmy te stroje. Ale „ Kołłątajki” to nie tylko występy, to cudowny czas na próbach, wyjazdach.

A’propos, a Ty jakie masz zajęcia dodatkowe w tym tygodniu?

Wydrukuję i powieszę na lodówce, bo trochę tego jest:

Poniedziałek – gitara i język angielski,

Wtorek – unihokej i teatralne,

Środa – koszykówka i dziennikarskie,

czwartek – fotograficzne i skrzypce,

 a w piątek tylko informatyczne, tak więc nie najgorzej , bo wypadło kółko matematyczne.

Ja, oprócz wspomnianych prób tanecznych, miałam jeszcze kółko fotograficzne z prawdziwą ciemnią i czas na spotkania ze znajomymi.

W tygodniu? Raczej słabo. No, chyba, że wypadną jakieś zajęcia i nie będzie 10 kartkówek 5 sprawdzianów. A’propos sprawdzianów, muszę zadzwonić do kogoś, żeby  wysłał mi zdjęcia tematów na Messenger z 3 ostatnich lekcji, na których mnie nie było.

Kiedy ja byłam nieobecna, nie mogłam zadzwonić z telefonu, bo nam jeszcze nie zamontowali. Zatem szło się do koleżanki z klasy po zeszyty, a przy okazji można było się zasiedzieć na pogaduchach. Miłe to było… Największa krzywda była wtedy, kiedy nie można było wyjść po szkole na dwór do znajomych i rozmawiać do upadłego, grać w piłkę, siedzieć na trzepaku itp. Jakoś nie trzeba nas było w ogóle zachęcać do wyjścia na dwór, raczej do powrotu do domu.

Po szkole wracało się z kluczem na szyi, po drodze odbierało się siostrę z przedszkola, przynosiło się obiad ze stołówki w trojakach i siadało się na facebooka…a  tak, nie wynaleziono jeszcze Internetu 😉 Nie, nie, oczywiście szybko odpoczynek, lekcje i na dwór. A tam zawsze było ciekawie…

 

Agnieszka Raczewska z d. Wojciechowska

mama Martyny i Kuby

Pedagog w Poradni Psychologiczno-Pedagogicznej

w Czarnkowie

 

iu 001a

 

 IMG_7741     IMG_7785